Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Historia Bartosza Białkowskiego - odcinek 4

Siła w rodzinie. Jak ludzie pomagali Białkowskiemu (cz. 4)

Gdy ambitny 8-latek był jeszcze za mały, aby wziąć udział w treningu piłkarskim, nie zniechęcił się. Czekał. Dwa lata później, jak tylko rozpoczął czwartą klasę, wziął sprawy w swoje ręce. Nie odpuścił ani wtedy, a później, ani nigdy. Szczególnie, gdy znalazł się na zakręcie kariery. Bartosz Białkowski wytrwał, ale nie zrobiłby kroku w przód, gdyby nie wsparcie rodziny i obcych ludzi.
Siła w rodzinie. Jak ludzie pomagali Białkowskiemu (cz. 4)

Autor: "Przegląd Sportowy", archiwum prywatne

Wszystkie poprzednie części przedstawiamy na końcu tekstu (linki).

Reklama

Połączył ich mundur. Marek i Jagoda. On, urodzony w Hajnówce, wojskowy, po szkole oficerskiej w Poznaniu, został skierowany do Braniewa. Ona, tutaj urodzona, pracowała w straży pożarnej. Poznała go i wkrótce zostali małżeństwem. W 1987 roku, 12 miesięcy po tym fakcie, urodził się Bartosz Białkowski. 4250 gramów żywej wagi. Jedno z dwójki pociech tej pary, obok oczywiście córki.

Widok na piłkę

- Bartek był bardzo grzecznym dzieckiem. Od początku, jak zaczął chodzić, to z piłką. Najpierw oczywiście taką gumową. Gdy urósł, robił sobie piłkę z gazet, które owijał taśmą. Ustawiał bramki w pokoju i strzelał. A ktoś musiał bronić – wspomina mama, Jagoda Białkowska. 

- W 1994 roku przeprowadziliśmy się do Elbląga. Mąż dostał przeniesienie. Ja wkrótce również. Bartek od razu poszedł do pierwszej klasy – mówi.

Braniewo było jego pierwszym piłkarskim doświadczeniem. Osiedlowy „stadion”, koledzy i mecze. Te zainteresowanie przeniósł do Elbląga. Potęgował je fakt, że z okna wojskowego bloku przy ul. Lotniczej, widać było boisko przy ul. Skrzydlatej. 

– Trenowały tam dzieci i Bartek bardzo chciał się zapisać. To była już chyba druga klasa. Poszliśmy razem, ale trener powiedział, że jest jeszcze za młody. Syn napierał na mnie, ale i tak musiał poczekać. Gdy był na początku czwartej klasy, powiedział mi, że sam się zapisał – opowiada mama.

„Bo nie pójdziesz na trening!”

Trener Leszek Cylkowski mówił, że Bartek nie chciał biegać, więc poszedł na bramkę. Może i tak, ale mama poszerza ten temat. – Bycie bramkarzem było jego marzeniem. Gdy był starszy kupowałam mu „Piłkę Nożną”. Był tam artykuł o Jerzym Dudku. „Mamo, będę grał jak Jurek!”, powiedział mi wtedy – przedstawia pani Jagoda. Ziarno zostało zasiane.

Wielu ludzi mówi, że Bartek jest raczej spokojną osobą. Gdy pozna się go osobiście, to się potwierdza. W zasadzie, od małego taki był. – Nigdy nie sprawiał mi problemów wychowawczych. W podstawówce i gimnazjum miał czerwony pasek. Był zdolny – chwali go mama.

Jego wychowawca wspominał, że rozrabiać, rozrabiał, ale bez przesady. Gdy to się zdarzyło lub na wywiadówce nauczycielka miała uwagi, mama Bartka miała sprawdzoną metodę, na motywację syna. – Miałam na niego „haka”. Gdy coś było nie tak w szkole, mówiłam, że nie pójdzie na trening. Czy działało? Zawsze – śmieje się.

Bartek Białkowski jako młody bramkarz, fot archiwum prywatne

Nauka to podstawa

Białkowski startował w szkolnych zawodach lekkoatletycznych i piłkarskich, ale futbol był jedyną dyscypliną, którą od początku traktował poważnie. – Na inne nie było po prostu czasu. Dwa razy w tygodniu chodził na język angielski. Szliśmy także rano na basen. Stawiałam na jego wykształcenie, nie tylko na sport. A, gdy nie grał z kolegami na podwórku, to szedł sam – mówi mama. 

Z reguły było tak, że gdziekolwiek go wysłano, to przywoził nagrodę. – Dużo było statuetek, w postaci bramkarzy, łapiących piłkę. Teraz myśli z resztą o tym, by to wszystko w swoim domu postawić.

Pierwsze powołanie było wydarzeniem dla niego i rodziny. Jako nastolatek w kadrze Polski był pod okiem trenera bramkarzy Andrzeja Dawidziuka i głównego szkoleniowca Michała Globisza. – Trener Globisz miał z chłopakami dobry kontakt – dodaje pani Jagoda. 

- Te wyjazdy dużo mu dały. Był pomysł, aby przenieść Bartka do szkoły bramkarskiej w Szamotułach (tam trenował min. Łukasz Fabiański), ale nie doszło do tego. Wtedy już o Białkowskim zaczęło się robić głośniej. Jako 15-latek miał dodatkowe zajęcia bramkarskie w Olimpii, dzięki trenerowi Adamowi Fedorukowi. Przyjechał Czesław Michniewicz. – Bartek miał dużą chęć grania i rozwijania się. Wszystko było w jego rękach i nogach – opowiada mama.

„Najzdolniejszy bramkarz w Polsce”

Sezon 2003/04 był drugą kampanią Bartka Białkowskiego w Olimpii Elbląg. W koszulce elbląskiego klubu zagrał wtedy ostatni mecz. Na stadionie przy Agrykola bronił 18 listopada 2003 roku, w wygranym 2:1 spotkaniu trzeciej ligi z Mazowszem Grójec.

Wtedy łączył grę w klubie z reprezentacją młodzieżową. Powołanie do kadry u-17, przygotowania do turnieju o Puchar Syrenki i dwumecz z Węgrami. A później, eliminacje do młodzieżowego Euro 2004.

Nastolatka w bramce elblążan dostrzegli skauci i menedżerowie. W tym Legia Warszawa, ale w prasie pojawiały się nazwy coraz to bardziej niesamowitych klubów. Takich, które raczej polskich piłkarzy omijały szerokim łukiem.

Hertha Berlin, Inter Mediolan, Valencia. Miała pytać o niego liga francuska. Z Anglii wyliczano Arsenal Londyn, Manchester United i City. Dzwonić mieli z Dortmundu. W kraju pojawiały się nazwy Lecha Poznań i Górnik Zabrze. Legia była jednak najszybsza.

Zaufać menadżerowi

18 tysięcy złotych miał kosztować Legię wychowanek Olimpii. Jednak menadżer Jarosław Kołakowski przekonał rodziców, aby wybrali opcję gry w Górniku Zabrze. – Mówił, aby Bartek nie zaczynał od razu z wysokiej półki – przedstawia mama.

- Oczywiście, jest Boruc, jest Krzyształowicz, w dodatku do Jagielloni wypożyczony został Załuska. I co? Białkowski byłby w tej kolejce przed Załuską, czy dopiero za? (…) Białkowski potrzebował klubu stabilnego, perspektywicznego, nie mającego noża na gardle – mówił Jarosław Kołakowski w „Przeglądzie Sportowym”. Takim miał być Górnik Zabrze.

Moda na młodych

Śląski klub wydawał się idealnym wyborem. W poprzednim sezonie zajął 7 miejsce w 14-zespołowej Ekstraklasie. Nie walczył ani o spadek, ani o mistrza. Miało być zero presji i zastąpienie 37-letniego Piotra Lecha w klatce Zabrzan.

Białkowski dostał 1,5 roczny kontrakt, z nietypową opcją. Miał zagwarantowane 10 meczów, w których miał bronić nie mniej jak 60 minut. Zachęta czy motywacja dla 16-letniego zawodnika?

- Bartek wybrał drogę na skróty. Pan Kołakowski chwali się, że to on programuje Białkowskiemu karierę. Ale junior powinien ciężko pracować na treningach, walczyć o miejsc w zespole, a nie otrzymywać je w prezencie – mówił Adam Fedoruk dla „Faktu”.

Górnik stawiał wtedy na nastoletnich Polaków. W klubie pojawili się także Mateusz Bukowiec (testy w Interze Mediolan), który miał pobić rekord debiutanckiego wieku w Ekstraklasie, Paweł Wojciechowski, czy Paweł Król. Wówczas w Polsce szukano kolejnego Macieja Korzyma (zainteresowanie zawodnikiem Legii ze strony Chelsea) i pojawiła się moda na utalentowanych młodzieniaszków.

Największe talenty 2004 roku wg. "Przeglądu Sportowego", tylko Bartek Białkowski osiągnął sukces sportowy.

„Mamo, jestem głodny”

Samochód podjechał pod hotel w Zabrzu. Sprawiał wrażenie „robotniczego”. Po długiej podróży z Elbląga, rodzice Bartka pomogli mu wypakować bagaże. Stanęli przed wejściem, wiedząc, że zostawiają syna daleko od domu. W innej rzeczywistości górniczego miasta. 

- Z perspektywy czasu myślę, że za szybko z domu wyszedł – mówi mama. Jednak, gdy już wyjechał, ufała mu, bo wiedziała, że jest odpowiedzialny.

- Później rzeczywistość różniła się od tej, jaka była nam przedstawiana. Jeździliśmy do Bartka kiedy mogliśmy, co piątek. Nie płacili mu co miesiąc. Dzięki nam mógł się utrzymać – wspomina.

- Kilka razy zmieniał mieszkanie, bo klub nie zapłacił. Gdy wyjeżdżał na obóz, został z dobytkiem na chodniku. Gdyby nie śp. pan Stanisław Sętkowski (ten, co wręczał koguty najlepszym piłkarzom Górnika), nie byłoby gdzie przechować jego rzeczy.

W Zabrzu Białkowski mógł liczyć na pomoc kolejnych obcych ludzi. Miał indywidualne nauczanie w miejscowym liceum. Jego dyrektorka zaopiekowała się nim. – Dla pani Basi był jak jej trzeci syn. Robiła mu nawet kanapki do szkoły – pamięta pani Jagoda.

Oprócz niej Bartka wspierali także rodzice Pawła Króla, kolegi z drużyny. – Gdy zadzwonił, że jest głodny i nie ma za co kupić jedzenia, szedł do pani Król na kolację – mówi. Obie panie się zaprzyjaźniły.

12 meczów

W Górniku zadebiutował 24 października 2004 roku, w wygranym meczu Pucharu Polski ze Skalnikiem w Graczu (5:0). Ostatni raz zagrał w nim w czerwcu 2005 roku, gdy w Katowicach Górnik przegrał w Ekstraklasie 0:1. 

Zabrzanie nie okazali się tak spokojnym miejscem, do rozwijania bramkarskiego talentu. Górnik nieznacznie utrzymał się w Idea Ekstraklasie, walcząc cały sezon o byt. W takiej sytuacji Piotr Lech był nietykalny. Białkowski dostał 12 meczów przez 1,5 roku. 

- Nie przedłużyliśmy kontraktu. Była propozycja, otrzymaliśmy kontrakt od menadżera z Włoch, ale warunki okazały się nie do przyjęcia. Napisany był notabene w języku włoskim i musieliśmy sobie go przetłumaczyć – mówi mama.

„Piłka Nożna” pisała, że miał trafić do Interu Mediolan i stamtąd być wypożyczony do Górnika. Gdy ten projekt się nie zrealizował, „Przez kilka następnych miesięcy został wyłączony z rozgrywek ligowych. Powrócił do Elbląga, gdzie jedynie trenował z Olimpią”.

Telefon do przyjaciela

„W Górniku Zabrze widzieli w nim osiłka z nadwagą”, pisał „Przegląd Sportowy”. Krytykowali go Robert Warwas (kierownik) i Stanisław Oślizło (rzecznik). Swoje dorzucił także trener Werner Liczka

- Rodzice mieli na niego wielki wpływ, ale większość czasu spędzał sam. Był problem z tym, co robi, co je, ale poza wszystkim to był dzieciak. Mocno, moim zdaniem aż za mocno, wierzył w siebie i miał czasami kłopoty z dyscypliną. Raz nawet odsunąłem go do meczowej kadry – mówił w „PS”. Białkowski wiosną 2004 zagrał tylko 4 razy. 

Latem 2005 roku, gdy miał już 18 lat, został bez klubu i zawodowego kontraktu. Pojawili się menadżerowie, którzy wozili go po Polsce i Europie. Najpierw Bartek był proponowany do Lecha Poznań, ale był wtedy problem ze zbyt dużym ekwiwalentem, który trzeba było za niego zapłacić. Potem pojawiły się zagraniczne testy.

Białkowski potrzebował klubu, w którym będzie miał duże szanse na regularną grę. - Byłem łatwowierny. Dałem się skołować i zaufałem niewłaściwym ludziom, którzy obiecywali mi kontrakty w Wigan i Glasgow Rangers. Miałem tylko przyjechać i podpisać papiery. Po tygodniu wracałem do Polski z niczym – mówił w rozmowie z Naszemiasto.pl. Jednak sam Bartek nie wątpił w to, że odnajdzie właściwą drużynę. 

Wtedy pomógł mu Jarosław Kołakowski. – Zadzwoniła do niego moja mama. A on skontaktował się ze mną i znalazł mi klub. Jestem mu bardzo wdzięczny, bo po tym jak go potraktowałem, nie musiał tego robić.

Pojechał na dwumiesięczne testy do szkockiego Edynburga, gdzie pokazywał się trenerom Hearts. Gdy szkoleniowiec George Burley został zwolniony, podszedł do Bartka i zagadał. -  Jeżeli będą chcieli, abyś podpisał kontrakt, nie rób tego. Jak będę miał klub, to cię ściągnę.

Tak trafił do Southampton.

Część piąta wkrótce: „Synku, kto cię karmił? Wolność Białkowskiego

Poprzednie odcinki:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama