Zmiana czasu ponownie skomplikuje nam życie. - Zgodnie z dyrektywą unijną mogła być ostatnią w historii, gdyby politycy partii rządzącej nie wstrzymywali projektu ustawy PSL
- mówi Urszula Pasławska, poseł na Sejm RP.
Z inicjatywą likwidacji zmiany czasu wystąpił w 2016 roku poseł Marek Sawicki. Andrzej Grzyb, ówczesny europoseł PSL, zgłosił projekt na forum Parlamentu Europejskiego. Zgodnie z oczekiwaniami 76 proc. Europejczyków, którzy wg raportu ICF International mają dość przestawiania zegarków dwa razy w roku. Europarlamentarzyści zgodzili się, że zmiana czasu wprowadza chaos w gospodarce, źle wpływa na samopoczucie i zdrowie, a w XXI wieku nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Dwa lata temu zrobili pierwszy krok: zmienili dyrektywę wprowadzającą podział czasu na letni i zimowy w całej UE.
W kolejnym etapie parlament każdego z państw członkowskich musi jednak zdecydować, czy decyduje się na stały czas letni, czy zimowy. W pierwszym przypadku ostatnie przestawianie zegarków nastąpiłoby jutro, w drugim - pod koniec października tego roku. Posłowie PSL złożyli odpowiedni projekt ustawy, który miał być procedowany w Sejmie wiosną 2020 roku.
- Proces zmian skomplikował najpierw wybuch epidemii koronawirusa. Potem politycy większości sejmowej najwyraźniej zapomnieli o sprawie
- mówi Urszula Pasławska.
- Zmiana czasu jest anachronizmem sprzed I wojny światowej. Nie ma uzasadnienia, a dezorganizuje życie i gospodarkę. Na godzinę stają pociągi, przestają latać samoloty, nie działają systemy informatyczne i bankowe
- dodaje posłanka.
Red.
Napisz komentarz
Komentarze