Rok 1939. W fińskim Tampere odbywają się pierwsze zawody w kobiecym wieloboju w łyżwiarstwie szybkim (4 dystanse). Zofia Nehringowa zajmuje 3 miejsce na 5000 m.
Helena Majcher miała wtedy 8 lat i już zaczęła stawiać pierwsze kroki na lodzie. Później czas II wojny światowej, początek Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, nauka i inne codzienne sprawy, odsunęły je na dalszy plan. Gdy dotarła do Elbląga, spotkała Kazimierza Kalbarczyka i resztę tej historii zazwyczaj już znamy.
Jednak rok 1960 i pamiętne biegi w USA, przykryły nieco pamięć o innym sukcesie, osiągniętym zaledwie kilka tygodni wcześniej.
Otwarte drzwi
Po śmierci Józefa Stalina w 1956 roku, nastąpiło lekkie odprężenie i polskie łyżwiarki szybkie, mogły już brać udział w „burżuazyjnych” zawodach, rozgrywanych na zachód od „żelaznej kurtyny”. Nowo powstały Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, mógł wysyłać kadrę na światowe czempionaty w wieloboju. W 1957 był debiut. Helena Pilejczyk była 9. Szlak przetarła.
Potrzebne potwierdzenie
Lusia, po ciąży, wróciła do treningów w olimpijskim sezonie. Jednak nie było wiadomo, czy PKOL w ogóle wyśle panczenistki do USA. Prezes PZŁS Andrzej Cwetschek wywalczył tę szansę, a łyżwy szybkie kobiet znalazły się po raz pierwszy w programie olimpijskim.
Były jednak kolejne wątpliwości. Wyjazd za ocean był bardzo kosztowny. Analizowano, czy ma to w ogóle sportowy i finansowy sens. Polska miała wtedy w historii tylko jeden medal zimowy w kolekcji. Potrzebny był dowód siły.
Akurat przed lutowymi startami w USA, w Szwecji odbywały się coroczne mistrzostwa świata w wieloboju. W dniach 30-31 stycznia 1960 roku, w Östersund, spotykała się światowa elita. Szansa na weryfikację siły.
Trening w Azji
Indywidualne wyniki, czyli punktowane pozycje, osiągnięte podczas tego czempionatu (czyli 1-8, zgodnie z klasyfikacją olimpijską, co dodatkowo utrudniało sytuację) miały wpływ na ostateczne skompletowanie kadry.
Warszawa, Budapeszt, Moskwa, Jekaterynburg, Ałma-Ata. Kadra jeździła i trenowała. Helena Pilejczyk była w formie. W obecnym Kazachstanie pobiła przed imprezą rekord Polski w wieloboju.
Nowe zasady
W Skandynawii wręczano medale, ale po każdym z czterech biegów. Na tym nie poprzestano. Kolejny element, który wprowadzał nowe reguły gry, dotyczył samego początku każdego biegu. Startowano bowiem z prostej, zamiast z wirażu. Tak, jak później miało to być w USA.
Polki daleko…
Pierwsze biegi imprezy odbyły się 30 stycznia. Tego dnia jednak wiatr przeszkadzał w szybkiej jeździe. Łyżwiarki wystartowały najpierw na dystansie 500 metrów. Na inaugurację mistrzostw niespodzianki nie było. Trzy najwyższe miejsca przypadły radzieckim reprezentantkom, natomiast Polki pojechały słabo. Sądzono, że będą to kolejne „nudne” zmagania.
Najważniejsze było jednak to, że w pierwszej ósemce nie pojechała ani jedna panczenistka z naszego kraju. Presja rosła, ale okazja na poprawę była jeszcze tego samego dnia, ponieważ dziennie odbywały się wyścigi na dwa dystanse. Na 1500 m Lusia przełamała niemoc na lodzie i zajęła 5 pozycję. Efekt niby był, ale do medalu było daleko. Potrzebny był sukces, który rozwiałby wątpliwości.
Fotel liderki
Drugiego dnia zawodów, bieg na 1000 metrów, faworytkami były dziewczyny zza wschodniej naszej granicy. Od 7 lat tylko jednej zawodniczce spoza Rosji udało się wejść na podium tego dystansu. To sprawiało, że próżno było szukać szansy na sensację. W drugim biegu na starcie stanęły Helena Pilejczyk i Chinka Liu Fengrong.
To nie było dla elblążanki dobre losowanie pary. W jeździe z Rosjanką lub Finką mogłaby uzyskać czas, który pozwoliłby jej realnie powalczyć o wysoką lokatę. Innymi słowy, partnerka z wyższej półki pociągnęłaby ją do szybszej jazdy po szwedzkim lodzie.
Polka jednak i tak pojechała bardzo dobrze, dając sobie szansę na korzystny rezultat. Efekt? Była szybsza od przyszłej medalistki olimpijskiej aż o 1,7 sekundy. Objęła prowadzenie.
Rosjanie nie wierzyli
Potrzeba było więc trochę szczęścia, aby utrzymać wysoką pozycję. Zwłaszcza, że na taflę od razu weszła Walentina Stienina, wicemistrzyni świata w wieloboju. Ruszyła z pewnością siebie, ale przyjechała na metę o prawie sekundę wolniej! Szok.
”Trenerzy z ZSRR krzyczeli coraz głośniej i głośniej. Wychodzili z siebie, bo nie byli przyzwyczajeni do porażek”, opowiadała Helena Pilejczyk.
Przy lodzie rozgrywał się spektakl pretensji.
„Stałam i czekałam niezbyt zadowolona na następne rezultaty. Po mnie miało jechać jeszcze wiele innych dobrych zawodniczek. Zdenerwowałam się kiedy Rosjanka zrobiła gorszy czas. Potem Niemka – jedna z faworytek – też pojechała gorzej. Koleżanki zaczęły już składać mi gratulacje, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana”, opowiadała.
Coraz bliżej
Na twarzach Rosjan pojawiła się jeszcze większa niepewność, zwłaszcza po jeździe Tamary Ryłowej. Tutaj wszystko miało się odbyć zgodnie z planem. Rzeczywistość była jednak inna. Jeżeli mistrzyni świata przyjeżdża o 0,6 sekundy wolniej od Polki, to kto ma ją pokonać?
Po chwili jechała Lidia Skoblikowa, przyszła kilkukrotna mistrzyni olimpijska. Wydawało się, że wskoczy na fotel liderki biegu. Po chwili zdarzyło się jednak coś wyjątkowego. Skoblikowa upadła na lód. To był już drugi upadek zawodniczki z Rosji podczas tej imprezy.
Ostatnia dama z rękawa
W takiej sytuacji Polkę mogła już powstrzymać tylko Klara Gusiewa, która nie była w optymalnej formie. O tym świadczył jej miniony bieg, na pierwszym dystansie, gdzie… również się przewróciła.
Gusiewa ruszyła i jechała bardzo szybko. Gdy ktoś na bieżąco mierzył czas, wiedział, że ta zawodniczka zdobędzie medal, ale kwestią sporną pozostawał jego kolor. Pojechała bezbłędnie, w efekcie utrzymała się na nogach i z trudem pokonała liderkę z Polski, bo tylko o 0,5 sekundy.
Elblążanka tworzy historię
Dopiero więc po 12 biegach Polka została wyprzedzona, ale co najważniejsze zdobyła drugi w historii tej dyscypliny medal dla naszego kraju. Ale pierwszy srebrny. Był to więc największy sukces w ówczesnej historii polskich panczenów (kobiet i mężczyzn). Oprócz tego krążka otrzymała także nietypową nagrodę, w postaci ładnej, dużej lampy. Dzięki sukcesowi w Skandynawii panczenistki zyskały tak bardzo potrzebny rozgłos i wiarygodność.
Powrót z… talerzem
Samolot, przez Kopenhagę, o godzinie 17 dotarł na lotnisko w Warszawie, skąd zawodniczki od razu pojechały do hotelu MDM. W nagrodę za drugie miejsce w szwedzkich zawodach, Helena Pilejczyk otrzymała od władz polskiego łyżwiarstwa okolicznościowy srebrny talerz, ze specjalnym wygrawerowanym napisem.
Gdy to załatwiono, ogłoszono decyzję co do składu i wyjazdu. Na igrzyska wybrano Helenę Pilejczyk i Elwirę Seroczyńską oraz trenera Kazimierza Kalbarczyka.
To medal w Szwecji umożliwił i natchnął Helenę Pilejczyk do udziału w Igrzyskach w Squaw Valley i późniejszego sukcesu w USA.
Napisz komentarz
Komentarze