„Kos” recenzja – „Wsi niespokojna, wsi brutalna”
„Chłop potęgą jest i basta”, pisał Stanisław Wyspiański w „Weselu”, nawiązując do ślubu poety Lucjana Rydla i chłopki Jadwigi Mikołajczykówny, z 1900 roku, w Krakowie. Jednak, gdyby spojrzeć w przeszłość i przyszłość od tamtego wydarzenia, słowa te są jedynie życzeniem autora.
Akcja „Kosa” dzieje się w 1794 roku, po ponownym przybyciu Tadeusza Kościuszki (Jacek Braciak) do Rzeczpospolitej. Bohater powrócił ze Stanów Zjednoczonych, wraz ze swoim czarnoskórym towarzyszem Domingiem (Jason Mitchell), gdzie walczył o niepodległość tego kraju. Zaledwie rok wcześniej, doszło do II rozbioru. III będzie za rok.
Chcąc wzniecić powstanie, Kościuszko, chce zwerbować do walki chłopów i szlachtę oraz przekonać magnatów, aby zaakceptowali ich udział. A więc, jeżeli rewolta ma się udać, musi on połączyć dwie nienawidzące się nawzajem grupy społeczne.
Chłopstwo dla polskiej szlachty pełniło rolę „niewolników”, wołów roboczych, żywych maszyn rolniczych, których jedynym zadaniem było obrabiać ziemię „Pana”.
„Kos” zagląda za przednówek historii tej „relacji”, malując jej portret łzami i krwią wieśniaków, doznających kolejnych upokorzeń od swych „właścicieli”.
Tak, chłopi nie byli potęgą.
Sojusz tych dwóch światów wydaje się karkołomny. Kościuszko wstawia się za chłopstwem, ale nie wszyscy, w tym ci najważniejsi mości Panowie, myślą tak jak on. Obecny podział społecznych ról im pasuje i nie mają oni zamiaru niczego zmieniać. Nawet w obliczu klęski kraju. Wymowna staje się więc scena rodzinnego pojedynku krajanów, którego zakończenie stanowi alegorię losów Polski.
„Kos”, czyli wiele inspiracji
Film zyskuje tym, że nie jest sztampową biografią polskiego bohatera. Skupiamy się na wycinku jego życia, co nie rozwleka historii. Jacek Braciak, jako Tadeusz Kościuszko, wprowadza spokój i sprawiedliwość w niespokojnej rzeczywistości, a relacja z jego kompanem Domingo dodaje opowieści trochę humoru. Szczupły Bartosz Bielenia (wieśniak Ignac Sikora) i panicz Stanisław Duchnowski (Piotr Pacek) świetnie wchodzą w swoje role. Smaku dodają również dialogi, płynnie prowadzone ówczesnym językiem.
Ale i tak całe show zbiera Robert Więckiewicz. Jego rosyjski Rotmistrz Dunin przypomina pułkownika Hansa Landę z "Bękartów Wojny". Gdziekolwiek się pojawia, czujemy wyraźnie jego obecność i strach ludzi wokół. Sceny walk, konfliktów i świat przedstawiony są na dodatek niczym z westernowego "Django". Sprawne ucho wychwyci także nawiązanie do Potopu.
Historia „Kosa” znakomicie buduje napięcie i sprawia, że z uwagą śledzimy działania postaci. Wszystkie losy są spójne i dążą do punktu kulminacyjnego. Tak wielki natłok emocji, tajemnic i celów zachęca widza do wyczekiwania na finał.
„Kos” bardzo na czasie
„Kos” przywraca polskiemu kinowi historycznemu naturalizm, bohaterów bez skrzydeł oraz, co najważniejsze, daje do myślenia. Film ten przypomina o anatomii upadku I RP i fakcie, że łatwo o porażkę, gdy działa się bez porozumienia ponad podziałami i bez zastanowienia. W oparciu tylko o emocje.
Bo gdy naród podzielony i krótkowzroczny, to łatwy w ujarzmieniu.
Rozumie to Rotmistrz Dunin i jego późniejsze słowa, stają się przestrogą dla współczesnych.
Bo przecież uczymy się na błędach, prawda?
Ocena kinomana: 8/10
Napisz komentarz
Komentarze